22. "Brzoskwiniowy świt" - Denise Hunter

   Ostatnią książką, którą dostałam do recenzji od wydawnictwa Dreams to “Brzoskwiniowy
świt”
autorstwa Denise Hunter. Nie pamiętam, żebym wcześniej sięgała po jakąkolwiek książkę tej autorki także nie miałam jakichś specjalnych oczekiwań albo niechęci. W Polsce jednak ukazało się bardzo dużo książek Hunter - między innymi “Boskie lato” i “Jak płatki śniegu”. Co jednak myślę o “Brzoskwiniowym”? Przekonajcie się czytając recenzję, na którą serdecznie zapraszam!



Brzoskwiniowy świt”, czyli pierwszy tom serii Cooper Creek opowiada o Zoe Collins.
Dziewczynę poznajemy, kiedy po śmierci babci i długiej nieobecności wraca do Copper
Creek - miesteczka , w którym się wychowała. Dziewczyna zostawiła tam miłość, rodzinę, przyjaciół i… samą siebie. Teraz pojawia się z dzieckiem, narzeczonym i bez swojej dawnej żywiołowości i duszy. Zoe niedługo zajmuje dojście do tego, że prowadzenie sadu, który w spadku zostawiła jej babcia to coś, co kocha i chce robić. Niestety, nie zawsze mamy to, czego chcemy i nie zawsze układa nam się tak, jak pragniemy. Życie stawia na drodze Zoe wiele przeszkód, ale czy dziewczyna sobie z nimi poradzi musicie przekonać się sami.

Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej - teraźniejszej - poznajemy Zoe, Kyle’a i
Cruza. W drugiej - retrospekcji - dowiadujemy się co w przeszłości zaszło pomiędzy Cruzem
i Zoe. W części trzeciej wracamy do teraźniejszości i rusza akcja.
Brzoskwiniowy świt” okazał się dla mnie zupełnym zaskoczeniem. Spodziewałam się
ciepłej, głupiutkiej książki o tym, że miłość nigdy nie umiera, dobro zawsze wygrywa, a tym,
którzy są dobrzy nigdy nie dzieje się nic złego… A tutaj zonk! Bo nie, nie o tym jest ta
książka. Znaczy tak, nie zrozumcie mnie źle, to jest uroczy romans, w którym młoda
dziewczyna walczy o dziedzictwo swojej rodziny. A jednocześnie nie - to książka o tym, że
podjętych decyzji nie da się cofnąć, o tym, że każdy z nas popełnia błędy. To książka ciepła,
o wybaczaniu samej sobie, o stawaniu na nogi, walczeniu o swoje. Pod tym względem
książka okazała się strzałem w dziesiątkę. Niezmiernie przyjemnie czytało mi się o tym co
dzieje się w życiu Zoe i jej małej córeczki, Gracie. A kiedy pojawiał się Cruz to zaczynałam
się rozpływać!

Dwie pierwsze, wprowadzające, części są dosyć krótkie i dostarczają nam tylu informacji, ilu powinny. Nie są na siłę przeciągnięte, nie wloką się i nie nudzą. Są akurat po to, abyśmy zorientowali się w sytuacji życiowej Zoe. Bardzo spodobał mi się styl autorki w tym wszystkim, bo jest bardzo prosty. Denise Hunter pisze tak, że miałam świadomość tego, co czytam i nie próbuje robić z romansu wybitnego dzieła. W dodatku myślę, że jeśli sięgnięcie po tę książkę ze świadomością tego, że to lekki utwór na długie jesienne wieczory to możecie się przy tym świetnie bawić. Książka napisana jest bardzo rytmicznie, autork dostarcza nam wielu zwrotów akcji, dlatego nie nudzimy się ani trochę, ponieważ nawet wtedy kiedy, wiecie, następuje już taki moment, kiedy akcja się wycisza, zaczyna biec już ku końcowi, wątki są rozwiązywane… Bach! Nagle dzieje się coś takiego, że mnie witki opadły i miałam takie *what the heck?!*. Później jest jeszcze lepiej, bo to właśnie wtedy, kiedy wydaje wam się, że nic już się nie stanie, akcja zaczyna pędzić. To właśnie dlatego chyba tak bardzo zakochałam się w tej książce, bo nie jest mdła, nie jest przesłodzona, nie jest nijaka - autorka idealnie wyważyła ilość “słodkiego romansu”, akcji i obyczajówki. W rezultacie czytało się to naprawdę przyjemnie.

To, o czym napisałam to jednak nie jest najbardziej soczysta rzecz w “Brzoskwiniowym”, o
nie! Najgenialniejszą rzeczą w tej książce są bohaterowie. Zoe, której autorka nadała idealny
charakter, nie ma ani za dużo wad ani za dużo zalet. Przez to wydaje się bardzo naturalna.
Cruz, którego kocham, to urocze ciasteczko. Uwielbiam jego poczucie honoru, zawzięty
charakter, miłość do bliskich osób i to, że wydaje się takim bohaterem, którego możemy
spotkać na ulicy i nie wyda nam się dziwakiem.

No i perełka!
Gracie!

Zazwyczaj nie lubię dzieci w książkach, ale Gracie, maleńki aniołek, jest tak cudowna, tak
genialnie napisana. Widać, że autorka ma duży talent do opisywania małych ludzi.
Uwielbiałam wątki z dziewczynką, to po prostu jak miód na serducho. Kocham!
Równie bardzo jak Zoe, Cruz i Gracie podobała mi się kreacja bohaterów drugoplanowych -
mam nadzieję, że o Hope i Bradym będzie następny tom i będę miała możliwość, bo już nie
mogę się doczekać!
Książka okazała się fantastycznym przerywnikiem i naprawdę miło czytało się ją wieczorem
po ciężkim dniu. Z pewnością sięgnę po resztę książek autorki i to bez zastanowienia, a
wam serdecznie polecam “Brzoskwiniowy świt” - trzymajcie się ciepło! A ja serdecznie dziękuję za podarowanie egzemplarza do recenzji.

Komentarze

  1. Przeczytałam już dwie książki wydawnictwa Dreams, które bardzo mi się podobały. Sądząc po opisie Ra też jest bardzo fajna, więc z pewnością kiedyś się skuszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dreams wydaje niesamowite książki i z pewnością warto po nie sięgać :)

      Usuń
  2. Nie spodziewałam się, że ta recenzja jakkolwiek zachęci mnie do przeczytania tej książki, a jednak! Nie są to moje klimaty, ale po tę historie mam wielką ochotę sięgnąć <3
    Pozdrawiam, Girl in books

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że to może być coś na prawdę smerfnego na jesień :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję, że to byłby miły przerywnik jak będę potrzebowała lżejszej lektury. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ta książka spokojnie podoła takiemu zadaniu ;)

      Usuń
  5. taka delikatna i miła się wydaję ;)
    Pozdrawiam
    Jeszczerozdzial

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty